Na piersi młodego mężczyzny rzucał się w oczy duży krzyż na grubym łańcuchu. Podszedłem do niego, aby dowiedzieć się czy to jedynie ozdoba czy wyraz wiary. Padło na to drugie. Młody człowiek okazał się być pięknego ducha. Dobrze mówił do ludziach, nie narzekał, nie przeklinał, nie ćpał i nie pił. Piszę o tych szczegółach dlatego, że wokół znajdowało się wiele osób w jego wieku, które nie oszczędzały siebie. Obok siedziało kilka dziewczyn, znacznie młodszych od niego, które w jednym ręku trzymały butelkę z piwem, w drugiej papierosa, a ich oczy wskazywały, że na tych używkach nie poprzestawały. Mój rozmówca do ciężkiej pracy za granicą dołożył sobie jeszcze maratony, w których dość regularnie uczestniczy. Powiedział, że to dobrze wpływa na charakter. Słuchałem zauroczony jego szczerością i mądrością. Wkrótce dowiedziałem się o rzeczy, która sprawiła, że z jeszcze większym szacunkiem na niego patrzyłem. Kuba pochodzi z dysfukcyjnej rodziny. Trzech jego braci jest alkoholikami, którzy zniszczyli sobie życie. On z siostrą wychował się w rodzinie zastępczej.
– Moi przybrani rodzice byli dla mnie bardzo surowi. Moje dzieciństwo nie było lekkie. Wiele im jednak zawdzięczam. Dyscyplina, którą mnie objęli, uchroniła mnie przed podzieleniem losu mojego rodzeństwa. Kiedy miałem 11 lat bardzo potrzebowałem miłości i akceptacji rówieśników. Na szczęście poznałem ludzi, którzy kochali Boga. Zapoznali mnie z Jego drogami. Od tamtego czasu wiem dokąd mam podążać, aby nie zmarnować sobie życia. Skończyłem technikum. W najbliższym czasie wybieram się na studia. Potem chcę mieć szczęśliwą rodzinę – opowiadał, a słońce świeciło i uśmiechało się do nas. W modlitwie podziękowałem Bogu za to piękne, uliczne porozumienie dusz. Kuba też był szczęśliwy. Na koniec wyściskaliśmy się jak dobrzy przyjaciele. Takich spotkań z Polakami pragnę.