Zbyszek rósł w domu, w którym wiele rzeczy było nie tak, jak być powinno. Ojciec pił. Było ciężko i smutno. Rodzina była w rozsypce. W pewnym momencie brat Zbyszka targnął się na swoje życie. Od tamtego czasu młodego chłopaka opętało pragnienie śmierci. Gdy jego rówieśnicy śmiali się i bawili, on planował jak się zabić. Przerwy między próbami wypełniał piciem. Zakończyć życie próbował jedenaście razy. Za każdym razem był odratowywany i zabierany do szpitala psychiatrycznego. Pewnego dnia lekarz zapowiedział mu, że jeżeli podejmie jeszcze jedną próbę zostanie ubezwłasnowolniony i otrzyma takie leki, że już nigdy nie przyjdzie mu do głowy myśl o śmierci. Po wyjściu ze szpitala, postanowił, że tym razem będzie bardziej skuteczny w swoim działaniu. Przejrzał rozkład jazdy pociągów. Wybrał skład, dzień, miejsce, godzinę, kiedy dokończy to, co sobie postanowił. Czuł ulgę, że tym razem miał plan doskonały. Nadszedł ten dzień. Wyruszył w swoją ostatnią drogę. Mijał dobrze znane sobie budynki, ulice, parki, bary. Gdy przechodził obok sklepu z kosmetykami, coś go tknęło. Coś mu się przypomniało. Rok wcześniej w tym właśnie sklepie schronił się człowiek, którego on chciał pobić, po tym, gdy tamten mu powiedział, że Jezus go kocha i ma plan dla jego życia. Stał przed sklepem i rozmyślał o tym zdarzeniu. Postanowił wejść do środka. Za kasą rozpoznał mężczyznę, którego chciał skrzywdzić.
– Pamięta mnie pan?
– Tak. Bardzo dobrze.
– Co pan chciał mi wtedy powiedzieć?
– Przyjdź dzisiaj wieczorem na spotkanie, to ci powiem.
Zbyszek tego dnia nie doszedł do torów. Wieczorem znalazł się w kościele na spotkaniu, na którym ludzie śpiewali, tańczyli i modlili się z podniesionymi rękoma. Czuł, że to jest to, czego pragnie. Z oczu zaczęła schodziła zaćma kłamstwa, którym był otoczony od dziecka. Zaczynał widzieć. Dostrzegł, że jest smutny, brudny i śmierdzący. Czuł, że nie pasuje do tych wszystkich ludzi. Było mu z tym źle. Pojawił się wstyd. Wtedy podeszła do niego piękna, pachnąca dziewczyna, która go mocno przytuliła i powiedziała: „Dobrze, że jesteś tutaj”. To go złamało. Od następnego razu przychodził czysty, ogolony i pachnący. Pojawiła się chęć do życia. Jednak wciąż miał problem z alkoholem. Kościół znalazł ośrodek dla osób uzależnionych, który zgodził się natychmiast przyjąć go na terapię. To był cud. Na swoją kolejkę zwykle trzeba czekać około roku. Członkowie wspólnoty zrobili zrzutkę na jego leczenie. W ośrodku powiedziano Zbyszkowi, że musi też rzucić palenie. Burzył się. Mówił, że przyszedł zerwać z alkoholem, a nie z papierosami, że nie da rady, że nie podoła. Podeszło do niego kilku chłopaków z terapii. Położyli na niego swoje ręce. Już nigdy więcej nie zapalił papierosa. Bóg dał mu nowe życie, wspaniałą żonę i pracę.
W ostatnią niedzielę z podziwem patrzyłem na tego przystojnego faceta, który uśmiechnięty pięknie grał na pianinie. Porozmawiałem potem z nim na ten temat:
– Gdzie się nauczyłeś tak dobrze grać?
– W szkole muzycznej.
– Kiedy zdążyłeś ją zrobić?
– W międzyczasie.
– Żyłeś kiedykolwiek z muzyki?
– Tak. Przez rok pogrywałem z Edytą Górniak.