Jakiś czas temu razem z moją żoną miałem przemawiać w Kościele Zielonoświątkowym w Tczewie. Duży budynek z potężnym parkingiem przejęty po centrum handlowym Piotr i Paweł, które wcześniej upadło. W zgromadzeniu znajduje się kilkaset kochanych i gorących dla Boga osób. Mają kilka znakomitych zespołów muzycznych i wymarzone zaplecze.
Kiedy nadeszła moja pora, wszedłem po schodach na scenę, wziąłem mikrofon i stanąłem przed licznym zgromadzeniem. W tym momencie stało się coś zaskakującego – mój umysł się wyłączył. Wypełniła go pustka. Patrzyłem na ludzi i nie mogłem nic powiedzieć. Gdy cisza się przedłużała, osoby na krzesłach wyczuły, że coś jest nie tak. W pewnym momencie pastor podniósł swoją rękę w moim kierunku i zaczął na głos się modlić. Potem kolejne osoby zrobiły to samo. Siły wróciły do mnie. Podziękowałem i z wielką pasją i energią opowiedziałem o tym, co Bóg czyni dl ludzi na polskich ulicach. Wiele osób podchodziło do mnie, aby podziękować i prosić o modlitwę.
Nie wiem co się wydarzyło tam na scenie, ale było to dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Nie czułem się spięty czy zestresowany. Wiedziałem, że nie miałem tam być, aby jakoś wypaść. Nie bałem się tego, co ludzie o mnie pomyślą. Miałem mówić o moim Bogu, którego kocham i który cieszy mnie bardziej niż cokolwiek innego na świecie. I tak się stało. Opowiedziałem o Nim i wszyscy byli potężnie zbudowani. Ucieszyła mnie reakcja kościoła, który pokazał, że nie spotkał tam się, aby było fajnie, lecz świadomy swojego miejsca w duchowej rzeczywistości, właściwie zareagował i zaczął się modlić o mnie. Dobrze być w miejscu wolności.