Właśnie obejrzałem „Zabawę w chowanego” Tomasza Sekielskiego. Materiał wstrząsający. Film jest poświęcony dzieciom, które w podstępny sposób zostały zgwałcone przez swoich duchowych opiekunów. To jedna strona zwyrodnialstwa. Druga polega na tym, że nikt nie chce ścigać przestępców, którzy ze względu na swój duchowny stan pozostają bezkarni i nietykalni. Trzecia strona zwyrodnialstwa polega na tym, że wierni często stają w obronie swoich duszpasterzy de facto sprawców przestępstw i zwracają się przeciwko ofiarom. Robią to, gdyż tak rozumieją stawanie w obronie Kościoła, nieświadomi, że w ten sposób jedynie zdradzają swój brak poczucia sprawiedliwości i nierozumne posłuszeństwo. Przykładem ofiary tego mechanizmu jest mój sąsiad, któremu gdy był dzieckiem ksiądz wkładał ręce do majtek. Kiedy rodzice podnieśli o to szum, cała wieś wystąpiła przeciwko nim, bo według nich podnieśli rękę na świętość. Rodzina dla spokoju wycofała się z popychania sprawy wyżej. W taki sposób chłopiec został potrójnie skrzywdzony.
Film Sekielskich nie jest atakiem na Kościół. To film o raku, który toczy część Kościoła i część społeczeństwa. To film o raku, który wysokie władze kościelne w porozumieniu z państwowymi nazywają lekkim przeziębieniem. Na tym polega dramat. Póki co nie ma siły, która byłaby w stanie go przerwać. Nadzieja spoczywa w opinii publicznej. Problem przedstawiony w filmie rozumie wielu księży, którzy bardzo pozytywnie ocenili pracę wykonaną przez braci Sekielskich.
Wielki szacunek dla twórców filmu za dziennikarski kunszt, a dla ofiar za odwagę, że dla dobra innych zdecydowały się podzielić swoją traumatyczną historią przed kamerami.
Liczę na to, że film przyczyni się nauki właściwego oceniania tego, co jest dobre a co złe. Nie jest dobrze, jeżeli mężczyzna występujący z ramienia Boga niszczy życie niewinnym istotom. Na taki czyn nie ma usprawiedliwienia. W Kościele nie ma na nie miejsca.