Poniedziałek to wielki dzień dla Roberta i dla nas. Ten kochany, uczciwy i pracowity człowiek, z powodu sytuacji życiowej i kłopotów ze zdrowiem, znalazł się na ulicy jako osoba bezdomna. Poznaliśmy go podczas spotkania Kościoła Ulicznego. Wyglądał jak gdyby miał nie dożyć następnego dnia. Dopiero co wyszedł ze szpitala. Był w bardzo złym stanie. Za kilkaset złotych wykupiliśmy mu leki, na które nie było go stać. Płakał, bo było mu wstyd je przyjąć, a z drugiej strony nie mógł bez nich żyć.
– Jesteś wart znacznie więcej niż pieniądze za te leki. Teraz my pomagamy tobie. Potem ty będzie pomagał innym. Nie krępuj się – tłumaczyliśmy mu. Zrozumiał. Uspokoił się. Pomodliliśmy się o niego. Wkrótce doszedł do siebie.
Ostatnie tygodnie z powodu koronawirusa było mu bardzo ciężko. Mieszkał „pod mostem”. Stamtąd wychodził do pracy i tam wracał zmęczony. Dzisiaj wynajęliśmy mu pokój. Nie wzbraniał się. Był już zmęczony. Bardzo nam ulżyło, że Robert w końcu będzie mógł odpocząć w godnych warunkach i nabrać sił do nowego życia.
– Nie jestem wewnątrz osobą bezdomną. Wciąż pamiętam co to znaczy wygodne łóżko, ukochana kobieta, uśmiechnięte dziecko, które mówi do ciebie: Tatusiu! – powiedział z tęsknotą człowiek, któremu życie skutecznie wykręciło ręce i przygniotło do ziemi.
– Jak to się stało, że trafiłeś na spotkanie Kościoła Ulicznego? – zapytałem go.
– Ktoś mi powiedział, że we wtorki o 17.00 pod Złotą Bramą rozdają zupę, ale po chwili dodał, że to coś znacznie więcej niż tylko miejsce, gdzie dają jedzenie. To Kościół na ulicy. Poszedłem zobaczyć. Miał rację. A swoją drogą, to z takim Kościołem jeszcze nigdy się nie zetknąłem.
Obecnie potrzebujemy dla Roberta jeszcze: kołdrę, poduszkę, pościel i lampkę nocną. Jeżeli masz te rzeczy i mieszkasz w pobliżu, daj znać.