Na chodniku stoimy w kręgu i modlimy się o ochronę dla naszego spotkania. Jest o co, bo nie raz pojawiały się noże, paralizatory czy agresja. Obok nas przychodzi dwóch mężczyzn, ewidentnie pod wpływem jakiejś substancji. Jeden z nich chce do nas podejść. Drugi go odciąga. Ten wyrywa się jednak i staje razem z nami. Już po chwili zaczyna w modlitwie wyznawać swoje grzechy. Płacze. Kładziemy na niego swoje dłonie i modlimy się o niego. Bardzo płacze. Wydaje się, że jest całkowicie świadomy tego jak żyje, a jak żyć powinien.
– Nie raz zastanawiałem się dlaczego ja jeszcze chodzę po ziemi. Przebywam w takim środowisku, że już dawno powinno mnie nie być, a jednak wciąż istnieję. Na pewno Bóg mnie wielokrotnie ratował, abym mógł do Niego wrócić – mówi Marcin. Spędza z nami wiele czasu na rozmowie. Odchodzi z Biblią i książkami w ręku. Panie! Nie pozwól mu zginąć!