Od dawna chciałem tam pojechać. Wiele czytałem, poszukując odpowiedzi na pytanie jak mogło do tego dojść. Spokojna miejscowość. Piekarnia, fryzjer, rynek, kościół, piękna letnia pogoda. Tamtego, strasznego dnia też tak było.
W bok od miasteczka odbija mała, niepozorna, piaszczysta droga. To nią prowadzono, tuż za najbliższe zabudowania, kilkaset osób. Niedługo potem zakończyli swoje życie w płomieniach. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Ginęli całymi rodzinami i pokoleniami. Ich krzyk i płacz niektórzy słyszeli przez następne kilkadziesiąt lat.
Na pamiątkę tego, co się wydarzyło 10 lipca 1941 roku z wielkich kamiennych bloków utworzono obrys stodoły, w której rozegrała się tragedia. W smutku i zadumie spoglądaliśmy na to miejsce w milczeniu. Było parno i gorąco. Powietrze stało w miejscu, lecz gdy chcieliśmy wejść do środka, nagle zerwał się wiatr tak silny, że nie mogliśmy się ruszyć, bo piasek wbijał się nam w twarz. Ostrzeżenie, napomnienie, gniew, przypadek?
Miasteczko skrywa swoją mroczną tajemnicę, o której nie wolno rozmawiać. Śledztwo IPN i dziennikarskie potwierdziło, że morderstwa na żydowskich mieszkańcach wsi, dokonali ich polscy sąsiedzi. Pewnej nocy Anna Bikont, usłyszała: – Powiem pani kto zorganizował tę masakrę. Mój ojciec – wyznał mężczyzna, na którym spoczywał ciężar winy. Dziennikarka opisała swoje rozmowy z mieszkańcami w książce pt.: „My z Jedwabnego”.
Obrońcy polskości kilka razy zdewastowali miejsce pamięci. Ktoś pozostawił napis: „Byli łatwopalni”.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej znajduje się mała miejscowość tętniąca życiem – Tykocin. Niepowtarzalna architektura, okazały rynek, klasztor Bernardynów, zamek królewski, synagoga, cmentarz żydowski z XVI wieku, znakomite restauracje, mnóstwo turystów z całego świata, którzy przyjechali samochodami i na rowerach. W taki sposób pragnę zapamiętać Podlasie. Oby cała Polska była tak piękna i barwna jak to miejsce oraz oby już nigdy więcej nie wydarzyło się to, co w Jedwabnem. Dlatego pamięć musi trwać.