Dwóch zapytanych przez nas mieszkańców Białegostoku nie potrafiło wskazać lokalizacji cmentarza żydowskiego. Nie chodziło o trzy kirkuty, które już nie istnieją, lecz o ten jeden, na którym zachowało się pięć tysięcy historycznych nagrobków. Z pomocą wyszukiwarki i GPS dotarliśmy na miejsce. W niedzielny poranek słońce powoli nabierało wysokości i przyjemnie ogrzewało plecy. Ulica była wyludniona. Wydawało się, że wszyscy śpią. Brama na cmentarz była zamknięta na kłódkę. Chociaż na chwilę chcieliśmy wejść do środka, aby poczuć powiew przeszłości. Dwie inne osoby z pokaźnymi teleobiektywami też na to liczyły. Po kilku minutach, ku naszej radości, pojawiła się kobieta, która miała klucz. Po krótkiej rozmowie okazało się, że jest Amerykanką, profesorem historii na Central Washington University. O cmentarzu wiedziała prawie wszystko. Kilkanaście minut później doszło jeszcze ok. 30 innych osób. Ludzie chętnie ze sobą rozmawiali. Wszyscy byli pasjonatami historii. Z szacunkiem wyrażali się o wielokulturowości i wielowyznaniowości. Ubolewali, że wojna i późniejsze wydarzenia okradły nasz kraj ze smaku różnorodności. Poruszona została także kwestia tożsamości narodowej i religijnej, wątki etyczne takie, jak to czy godzi się stawiać budynki w miejscach, które powinny zachowywać pamięć. Byli to ludzie wysokiej kultury. Małżeństwo określiło siebie jako katolickie, kobieta była wyznania prawosławnego, pozostała trójka wywodziła się z kościołów protestanckich. Wspaniale nam się ze sobą rozmawiało. Łączył nas szacunek i otwartość. Cudownie spotkanie, w niedzielę rano, na cmentarzu żydowskim. Nikt się nie spodziewał, że tak wiele doświadczymy tego poranka.