Dzisiaj rano, gdy odwoziłem znajomego na pociąg, przez przypadek trafiłem na rynek. Pod gołym niebem rolnicy i gospodynie wiejskie sprzedawali produkty ze swoich gospodarstw i ogródków. Przypomniało mi się jak 20 lat temu, w każdy wtorek i piątek, chodziłem w takie miejsce z plecakiem i za grosze kupowałem świeże i tanie jedzenie. Później pod wpływem krzątaniny życiowej zapomniałem o rynku. Dzisiaj sobie o nim przypomniałem i zatęskniłem za jego swojską atmosferą. Już nie zupełnie za grosze, ale w dalszym ciągu można tam kupić świeże i smaczne jedzenie: twaróg od gospodyni, miód od miłośnika pszczół, niekształtne marchewki i pietruszki oraz jabłka, w których czasem trafi się robak.
Kiedy byłem dzieckiem każde lato spędzałem w ogrodzie u cioci w Olsztynie, gdzie jadłem prosto z drzew, krzaków i grządek, a Urszula śpiewała Dmuchawce Latawce Wiatr. Gdy byłem nastolatkiem pamiętam wieczorne autobusy pełne działkowców z siatkami pełnymi ogórków, kopru, czosnku i pękami kwiatów na rękach. Bardzo mnie ten widok cieszył. W tamtym ogrodowym zamieszaniu było tak wiele pasji i życia. Była energia do działania i poczucie sensu istnienia.
Po rynku wszedłem do Biedronki, aby kupić jogurt. Stanąłem pomiędzy regałami i nagle ogarnęła mnie świadomość nienormalności tego miejsca. Zobaczyłem ogród, w którym stoją plastikowe drzewa i krzewy, na których wiszą plastikowe owoce, a ich kolory i zapachy wynikają z jakiegoś E. Bardzo ładne i kolorowe, ale bez smaku i wartości.
Póki trwa sezon chcę korzystać z bogactwa natury. We wtorek jadę znowu na rynek. Tam czuję wolność od korporacyjnych sieci. Jak się uda, to pojadę na rowerze. Docelowo chcę mieć swój własny ogródek i wiem już nawet kto mi pomoże w jego założeniu, osoba, która się zna na rzeczy – Jacek Cwaliński z Zielonej Werandy.
Taki przeskok w 30 lat – od ryneczków do dyskontów.
Wszystkim nam to szkodzi i na psychikę i na brzuchy. 😉
PolubieniePolubienie