Gdy wyprzedzałem go na rowerze powiedział: Dzień dobry! Później, gdy odpoczywałem na Złotej Górze podjechał do mnie i zaczął opowiadać o sobie. Tak sam z siebie. Sprawiał wrażenie lekko opóźnionego. Nie wymawiał pewnych głosek. Miał trudności w wypowiadaniu się. Przez podstawówkę nauczyciele go przepchali. Jednak w swojej prostocie i szczerości mówił rzeczy bardzo mądre. Zadawałem mu wiele pytań, a on chętnie na nie odpowiadał. Miał 19 lat. Był dumny ze swojej siły i tego, że może pracować za dwóch. Pragnie uczciwie zarabiać pieniądze. Brzydzi się nieuczciwością. Szanuje kobiety. Cierpi kiedy spotyka nieprzyjemnych ludzi. Boi się, aby przez przypadek nie zniszczyć sobie życia np. przez alkohol. Bał się, gdy przed chwilą czarny kot przebiegł mu drogę.
– Jak masz na imię? – zapytałem.
– Marek. Tak jak święty Marek. Mam jeszcze brata, Piotra. Tak jak się święty Piotr. I Janka. Tak jak święty Jan – był dumny ze swojego imienia i swojej rodziny.
– Wspaniała rodzina świętych ludzi! – podzieliłem jego radość. – A powiedz mi Marek, kto jest większy Bóg czy czarny kot?
– Bóg.
– To dlaczego się boisz czarnego kota skoro wielki Bóg jest przy tobie i Ciebie kocha? – zapytałem, a on się ucieszył.
Położyłem Markowi rękę na ramieniu i modliłem się dla niego o błogosławieństwo i ochronę na przyszłość oraz o pomyślność dla jego rodziny. W modlitwie uczestniczył zaskoczony, ale szczęśliwy. Powiedział: Amen! Pożegnaliśmy się ciepło. Piękne było to spotkanie.