Opowieść o tym co by się nie stało, gdybyśmy ulegli niechęci spowodowanej słabą aurą i pozostali w domu. Nie przeżylibyśmy jednej z największych przygód naszego życia.
Dzień rozpoczyna się dość przygnębiająco. Pada deszcz, jest pochmurnie i nic nie zapowiada, aby w przyrodzie miało się coś zmienić. W działkowym domku leżymy w łóżkach i czytamy książki. Gdy przestaje padać, idziemy na borówki i agrest. Na śniadanie jemy też pomidory z cebulką, które sami zebraliśmy. Trudno jest trafić w sklepie na owoce, które są słodkie tak, jak te tutaj. Chcielibyśmy na co dzień móc jeść prosto z krzaczka, grządki lub szklarni. To wielki przywilej.
O godzinie 15.00 wychodzi słońce. Rozleniwieni, raczej myślimy o zakończeniu dnia niż o jego rozpoczęciu. A jednak pcha nas, aby w jakiś sposób skorzystać z promieni słońca, które tak rzadko u nas goszczą.
– Jedziemy nad morze? – proponuje Agata.
– O tej porze, to ludzie wracają z plaży, a nie na nią idą – bronię się przed podjęciem jakiegokolwiek wysiłku.
Popołudniowe słońce nadaje intensywności kolorom łąk i lasów. Wstępuje we mnie energia i chęć do przeżycia jakiejś przygody.
– Pokażę ci miejsce, które sprawi, że nigdy nie zapomnisz tego dnia – mówię spontanicznie do żony, wzbudzając jej ciekawość. Prowadzę ją przez las. Wchodzimy na czystą bukową polankę, którą ucina wysoki klif. Rozpościera się stąd majestatyczny widok na perfekcyjnie niebieskie morze. Agata przyznaje, że to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie widziała.
– Chciałabym, aby ta pora roku trwała wiecznie, a w tym miejscu stał mój dom – wyznaje w zadumie.
Pomimo, że popołudnie jest ciepłe, to wieje silny wiatr, który sprawia pewien dyskomfort. Schodzimy na plażę. Na dole znacznie cieplej. Od dawna nie widzieliśmy piasku tak białego i drobnego. Kiedyś polskie plaże słynęły z niego, ale ponieważ co roku morze zabiera ląd, to kąpieliska ratują się w ten sposób, że piach nawożą. Niestety odbywa się to kosztem jego jakości. Istnieją jednak miejsca nad Bałtykiem, gdzie wciąż można go znaleźć w jego pierwotnej postaci.
Opalamy się. Nie jest ani za chłodno, ani za gorąco. Jest idealnie. Fale, rozbijające się o brzeg, walczą o naszą uwagę i kusząco zapraszają. Wiemy jednak czym jest szok termiczny i nie spieszymy się z entuzjastyczną odpowiedzią. Do wody wchodzimy nieufnie, ostrożnie, powoli. W końcu dajemy się uwieść i po chwili, tak jak Pan Bóg nas stworzył, pływamy w ciepłej i przezroczystej wodzie. Czujemy się jak w Ameryce Południowej. Szczęśliwi i beztroscy jak dzieci, rzucamy się na fale, które bawią się z nami według naszych najgłębszych potrzeb i pragnień. Krzyczymy z radości. Czujemy się wolni.
– Tego dnia nie da się zapomnieć – przyznaje szczęśliwa Agata.
Pod wpływem chwili postanawiamy spędzić noc na plaży. Od kilku lat marzyliśmy o tym, ale nigdy nie było okazji, warunków, pogody, chęci. Na szczęście w samochodzie mamy śpiwory i więcej ubrań. Przez kilka kilometrów wracamy na parking. Jedziemy do Rowów, gdzie w restauracji, na świeżym powietrzu, jemy wyśmienitą kolację w otoczeniu kwiatów. Cieszymy się, że jesteśmy małżeństwem i najlepszymi przyjaciółmi.
Słońce chyli się ku zachodowi. Oglądamy zjawisko jakie do tej pory widzieliśmy tylko na zdjęciach. Towarzyszy nam odczucie, że bierzemy udział w doniosłym wydarzeniu o rozmiarze kosmicznym, tak wielkim, że dziwimy się że nie informowały o tym radio, prasa i telewizja. Słońce znika za horyzontem. Spędzamy czas na modlitwie, w której na głos dziękujemy Bogu za cud życia, piękna i miłości.
Czytamy książki i rozmawiamy ze sobą, leżąc w śpiworach. Pojawiają się pierwsze gwiazdy i światła na horyzoncie. Na lewym krańcu widać latarnię morską w Ustce. Na prawym falochron w Rowach. Jedno światło unosi się na morzu. Noc jest jasna. Niewiele śpimy, bo wbrew pozorom piasek jest twardy, ale jest cudownie, spokojnie, bezpiecznie. To wszystko jest dla nas.
Maciek Strzyżewski
* Wszystkie zdjęcia z naszej wyprawy zostały wykonane za pomocą telefonu komórkowego.