Piotr i Kasia, moi przyjaciele ze Szczecina, prowadzą firmę, która zajmuje się dostarczaniem energii nawet tam, gdzie wydaje się to niemożliwym. Po latach sukcesów na krajowym rynku niedawno znaleźli się w Kamerunie. Dzięki ich pracy w odległej od cywilizacji wiosce w nocy rozbłysły lampy. Mieszkańcy szybko zorganizowali sobie także telewizor, który zaczął odbierać kanały z całego świata. Wkrótce pojawią się zapewne lodówki i miksery.
Kierowca odebrał Piotra i Kasię z miasta Duala. Wiózł ich Land Cruiserem najpierw po drogach równych i szerokich, potem po równych i wąskich, na końcu po wąskich i wyboistych. Kiedy dotarli na skraj dżungli, roślinność po obu stronach niemalże dotykała samochodu. Od tego miejsca do wioski Kotto zostało jeszcze 100 km. Pokonanie tej trasy zajęło blisko 5 godzin. Małżeństwo dotarło tam bez bagaży, bo te zawieruszyły się na lotnisku w Istambule. Ich pobyt był całkowicie uzależniony od mieszkańców wioski. Spali w glinianej chatce. Dziura w ziemi służyła za toaletę. Jedli to, co im podano. Lekko nie było, ale za to egzotycznie i romantycznie.
– Elektryfikacja wiosek to nie tyle biznes co misja – wyznał przy kolacji Piotr, który jest specjalistą, ale także biblijnym chrześcijaninem.
Pomysłodawcą projektu jest Norweg – były pastor Kościoła Metodystycznego. Gdy w sobotę w nocy wracali do miasta, spiesząc się na samolot, w środku dżungli zepsuł się im samochód. Coś grubo zachrobotało, szarpnęło i przestało działać. Kierowca biegał podenerwowany wokół pojazdu. Zaglądał, stukał i świecił latarką. Na próżno. Skandynawski przedsiębiorca zrobił wówczas coś nieoczekiwanego. Położył ręce na masce i powiedział: „W imieniu Jezusa zacznij działać!”. Samochód odpalił. Zdążyli na samolot. Po drodze, o godzinie 3.00 nad ranem, zauważyli grupę tubylców maszerującą po ciemku. W rękach trzymali Biblie. Jak się okazało szli na nabożeństwo, które miało się rozpocząć siedem godzin później.
Piotr i Kasia są zakochani w Kamerunie. Wkrótce jadą tam ponownie. Muszą dostarczyć prąd do kolejnych 90 wiosek.